MENU 
Visit Graformix Website

O mnie i.. jak to się zaczęło.

Swoją przygodę zaczęłam w połowie października 2012 od zakupu towarowych kur. Miały być tylko na jaja. Szukając informacji zapisałam się na forum Wolierka. Tam też uzyskałam najwięcej informacji. Początkowo zakup inkubatora i klucie czego się da, nauka, doświadczenie, ciągłe wzloty i upadki, aż w końcu dogadałam się z moim inkubatorem i poziom wylęgu sięgał powyżej 90 %. Na tym jednak nie koniec.
Czytałam i czytałam, zagłębiałam się w środowisko ludzi związanych z kurami, aż gdzieś przemknęły mi na forum kłótnie kilku osób dotyczące niejakiej Czubatki staropolskiej. Jedna osoba pisała, że były, są i w ogóle SĄ możliwe do tworzenia, inna osoba pisała, że to mit, że może i są gdzieś kury w tym typie, ale zmieszane z innymi i że nie da się, nie można, nie wolno.
Moja próżność nakazała mi MIEĆ takie kury. Nie myślałam jednak, że kiedykolwiek coś z tego wyniknie. Zakup nie stanowił problemu, jednak pozyskany materiał odbiegał nieco od założeń pierwszych wzorców, jakie pojawiały się na forum. Trochę szczęścia,..nie, sporo szczęścia i zdobyta wiedza o inkubacji, pozwoliły mi na pracę nad rasą. Przeciwników było wielu, zwolenników też, ale próba tworzenia rasy trafiła akurat w mój najlepszy czas, kiedy to chciałam samej sobie i innym udowodnić, ze umiem inkubować. A że inkubacja szła mi coraz lepiej, motywacja do klucia była u mnie na najwyższym poziomie. I tak jakoś moje czubatki zaczęły żyć swoim życiem na moim podwórku. Z roku na rok błądząc gdzieś we mgle udawało się tworzyć nowe kurczaki. Gdzieś ktoś powiedział, że patrząc na rasę ma się mieć bezwarunkowe przeświadczenie, że widzi się klony. Więc zaczęłam pracować nad anatomią, ta była ważniejsza niż barwy. Kury miałam różne, jedne z ogonem wysoko osadzonym, inne mające ogon idący w linii grzbietu. Kury z żółtymi skokami niosące również cieliste i zielone, kury z pełnym guzem niosące połowiczne guzy lub ich brak. Pracy było sporo, ciągła selekcja, gdzie roczny odchów około 500 sztuk pozwalał na pozostawienie 20 sztuk. Moim celem nie było pojawienie się na wystawach, na zdobywaniu pucharów, (wybaczcie, ale zdobyłam ich sporo, jak i medali na wystawach psów rasowych), parcie na ekran, ot chcialam dla samej siebie stworzyć kurę idealną, posiadającą wszelkie cechy wzorca. Selekcja przychodziła mi łatwo, ponieważ od zawsze miałam wpojone, że wszystko co wadliwe należy usuwać. Kiedy już anatomia i czuby spełniały moje oczekiwania, zaczęłam zabawę z barwami. Tu było nieco gorzej, ponieważ jednego roku uparłam się, że kropki już nie, za to kreski, paski i inne, bedą ozdobą mego podwórka. Był to błąd. Bo ciężko było wrócić do obecnie pożądanej barwy mając mało materiału. Ale od czego ma się przyjaciół. Kontakty pozwoliły na odnowienie barwy. Lata mijały, kury miałam dla samej siebie, nie interesowały mnie nadal wystawy a o rejestracji nie śniłam. Wszystko szło swoim torem. Bez napinania, bez emocji, z daleka od światka nieprzychylnego powstaniu na nowo CS zaczęło się powoli kluć coś więcej. Anatomia już była. Czub i skoki też. Barwa ... też. Wtedy to spotkałam na swojej drodze osoby przychylne projektowi. Kilka spontanicznych decyzji, papierologia, która zmęczyła mnie bardziej niż wieloletnia praca :) i pojechałam na wystawe do Wrocławia a chwilę później rozpoczął się proces rejestracyjny naszej Czubatki w Kielcach. Udało się. Kury były na tyle dobre, że komisja nie miała wątpliwości. Praca trwa nadal, teraz jednak, wiedząc, że każde potknięcie będzie miało swoje konsekwencje, musze pracować na zupełnie innych zasadach. Stada podzielone, inkubacja jedna za drugą, ścisła współpraca z kilkoma hodowcami i za rok znów Kielce :) Hura, tak w zasadzie chyba miesiąc później dotarło do mnie, co się tak naprawdę wydarzyło. Wierzyć się nie chce, ze jeszcze kilka lat temu zadawałam na forum pytanie, czy do tego aby kury niosły jaja potrzebny jest kogut ? :) Wszystkim zaangażowanym ogromnie dziękuję.

Kolejny rok w Kielcach przyniósł zaliczony drugi rok rejestracji. Potem oczywiście, jak to w hodowli bywa, przyszły choroby, straty w stadzie spowodowane przez drapieżniki. W trzecim roku rejestracja się nie powiodła. Rok nie został zaliczony. Potem pandemia, która całkowicie uniemożliwiła rejestrację. Obecnie zrobiłam sobie "urlop macieżyński", taki lekki oddech od światka kurzego, ale praca trwa nadal.